sobota, 31 marca 2018

"Dobry Reportaż" i co dalej...

Był słoneczny październik 2014 roku. Wtedy postanowiłem się wybrać do dawnych Skawiec, żeby zrobić zdjęcia opuszczonej wsi, zanim zostanie zalana. Niestety, mój stary aparat z 2007 roku odmówił mi posłuszeństwa i nie chciał wykonywać zdjęć. Tylko mógł co najwyżej nagrywać... Tak niepozornie zaczyna się historia "Dobrego Reportażu". Jak to dalej się potoczyło, skąd ta nazwa oraz co będzie dalej, przeczytacie poniżej...

Powracając do zepsutego aparatu: Postanowiłem ponagrywać po kilkusekundowe filmiki na aparacie, który ponownie odmówił mi posłuszeństwa wiosną 2015 roku, kiedy powróciłem na zalany obecnie teren. Mając te ponad trzy minuty nagrań z aparatu, zmontowałem je początkiem sierpnia. Co ciekawe, wtedy powstała też pierwsza czołówka oraz nazwa "Dobry Reportaż". Do dzisiaj nie potrafię wyjaśnić, skąd się to wzięło, ale tak to już zostało. Połowa sierpnia to okres spędzony u kuzyna, który tak naprawdę namówił mnie do założenia kanału i do publikacji tego nagrania, dzięki czemu zapewne nie byłoby tego wszystkiego. Stary aparat, służył mi jeszcze przez sześć kolejnych odcinków. Dopiero w listopadzie 2015 roku udało mi się zakupić nowoczesny aparat, którym nagrywałem już kolejne odcinki. Do końca tego roku powstały dwa odcinki na nowym sprzęcie.

Rok 2016 przynosi założenie Fanpage-u (luty) oraz Bloga (marzec), który dodatkowo nakręcił tą markę. Pamiętam, że pierwsze trzy artykuły, które opublikowałem na blogu dotyczyły nielubianych przeze mnie busów, z których musiałem i nadal muszę niestety często korzystać. Było to pokłosie mojej podróży za linią Chabówka - Nowy Sącz. Zresztą był to odcinek, który jeszcze zacząłem nagrywać w nocy. Najciekawsze było to, że dotarłem tylko do Tymbarku. Miałem dotrzeć do Limanowej, ale niestety: bałem się, że nie zdążę na pociąg z Rabki, który odjeżdżał o wpół do czwartej popołudniu. Na szczęście udało mi się zdążyć. Generalnie rok zakończyłem 20 odcinkami na koncie. 

Rok 2017 przynosi współpracę z dwoma czołowymi portalami z powiatu żywieckiego: Wgmedia.eu oraz Zywiecinfo.pl. Na tych portalach co jakiś czas ukazują się artykuły mojego autorstwa. Powracając do Dobrego Reportażu: Udało mi się nagrać zaledwie pięć odcinków, trzy o liniach kolejowych, jeden o tramwajach a jeden o jeziorze. Jednocześnie zacząłem odchodzić od formy wideo, skupiając się na artykułach, które ukazywały się na trzech różnych portalach. Uznałem, że to jest lepsza i ciekawsza forma pokazywania naszego regionu.

Pomimo wstawania o czwartej rano, plątania się od busa do busa, denerwowania się, czy bateria w aparacie wytrzyma i czy nie padnie gdzieś w połowie nagrań uważam, że warto było kontynuować to. Podsumowując: Dla jednych to niewiele znaczący artykuł czy kilkuminutowy film, dla mnie to wszystko ma ogromną wartość. 

W ostatnim czasie zadałem sobie pytanie: Co dalej? Przez 2,5 roku obecności dorobiłem się sporej grupki osób, na różnych portalach społecznościowych, lecz uznałem, że najwyższy czas na zmianę.

Dlatego zmieniamy nazwę na "Echo Beskidów", ponieważ chcemy być bliżej was, a jednocześnie bliżej regionu, w którym mieszkamy, pracujemy i odpoczywamy. Chcemy wam dalej przedstawiać nasz region z innej perspektywy, z której jeszcze nie znaliście. Dlatego uznałem, że zmiana nazwy będzie najlepszym rozwiązaniem i pomoże jeszcze bardziej rozwinąć ten projekt. 

Oprócz zmiany nazwy na Facebooku zmieni się nazwa na Instagramie. Nazwa kanału na YouTube nie ulegnie zmianie, ponieważ ten projekt będzie kontynuowany niezależnie oraz będzie miał zasięg bardziej ogólnopolski. 

O dalszych zmianach oraz nowościach będę was informować na bieżąco...

niedziela, 11 marca 2018

Do Hiszpanii przez Beskidy, czyli komuniści w Zwardoniu

Zwardoń w okresie międzywojennym był popularnym kurortem wśród turystów. Miejscowość znajdowała się tuż przy granicy Polsko-Czechosłowackiej, co wykorzystali ludzie związani z ówczesną Komunistyczną Partią Polski. Dlaczego ta mała miejscowość znalazła się w centrum ich uwagi? Zapraszam was do przedwojennego Zwardonia...

W lipcu 1936 roku w Hiszpanii wybucha Wojna Domowa. Na jesień tego samego roku do Zwardonia przyjeżdża Leon Chajn, który zamieszkał w wynajętych pokojach budynku Korpusu Ochrony Pogranicza. Sam Leon był instruktorem Polskiego Związku Narciarskiego oraz Przewodnikiem Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego, co później świetnie wykorzystywał (Legitymacja PTT umożliwiała mu swobodne przekroczenie granicy Czechosłowackiej, dzięki jednorocznej wizie). Od 1932 roku Leon Chajn był także członkiem Komunistycznej Partii Polskiej. I związku z działalnością komunistyczną przyjechał do tej miejscowości wprost z Warszawy. Leon miał w Zwardoniu organizować przerzuty ochotników przez granicę Czechosłowacką, skąd przyszli ochotnicy mieli się dostać przez Czeski Cieszyn i Pragę do Hiszpanii i stanąć po stronie armii Republiki Hiszpańskiej.

Dlaczego komuniści wybrali Zwardoń? Powód był oczywisty: Łatwość przerzutów ludzi. W dwudziestoleciu międzywojennym do Zwardonia ściągały tłumy turystów, dzięki czemu potencjalni przemytnicy mogli się zgubić w tym tłumie. Dodatkowym atutem był przebieg granicy, która biegła niskimi partiami gór. Zameldowanie się w budynku KOP też nie było przypadkowe. Leon podpatrywał pracę pograniczników, co miało mu pomóc w uniknięciu spotkania z nimi. W listopadzie Leon poinformował warszawskich komunistów, iż można rozpoczynać operację przerzutów. Jednocześnie dał także sugestię, żeby ochotnicy przyjeżdzający do Zwardonia wyglądali na sportowców, co miało nie wzbudzać podejrzeń wśród pograniczników. Poza tym wśród przyszłych żołnierzy Hiszpańskich zabronione było noszenie długiego płaszcza z kapeluszem, a wówczas taki ubiór był modny.

Jeszcze w tym samym miesiącu na stację do Zwardonia przyjechali pierwsi ochotnicy. Przyszli żołnierze byli werbowani przez instruktorów narciarstwa, w tym Leona Chajna. Po zwerbowaniu, Leon rozpoczynał z nimi trening. Większość ludzi nigdy nie miała na nogach nart, więc pierwsze chwile z dwoma deskami na nogach były dla nich bolesne. Ochotnicy spędzali noc w schronisku na zboczach Skalanki. Kolejny trening rozpoczynał się o ósmej rano. Wtedy narciarze wychodzili na trening przez górę Skalankę. Koło godziny dziewiątej zmęczeni uczestnicy udawali się na herbatę do schroniska Utulnia, które znajdowało się już na terenie Czechosłowacji. W ten sposób przyszli ochotnicy nieświadomie przekroczyli granicę. Pora, o której zaczynał się trening nie była przypadkowa. Była zsynchronizowana z patrolami KOP. Po herbatce z rumem, Leon wraz z ochotnikami udawał się na stację Skalité, skąd jechał z nimi do Czeskiego Cieszyna. Tam grupę ochotników przejmowali Czechosłowaccy komuniści, którzy z nimi kontynuowali jazdę.

Większość z was zadaje sobie teraz pytanie: Dlaczego organizowano przerzuty, jak można było przekroczyć granicę? Ponieważ służenie obcej armii było i jest zabronione. Dzięki sprytowi Leona, przez trzy miesiące pogranicznicy nic nie zauważyli niepokojącego, zwłaszcza, że mieli ważniejsze sprawy, a mianowicie byli bardziej skupieni na ewentualnym szmuglowaniu towarów przez granicę.

Cała genialna strategia Leona sypnęła się w lutym 1937 roku. Wtedy na stację do Zwardonia przyjechali dwaj dawni koledzy Leona ze studiów, którzy ubiorem wyraźnie odróżniali się od tłumu (płaszcz i kapelusz). Przy okazji również chcieli się dostać do Hiszpanii, lecz przed Leonem udawali, że przyjechali do Zwardonia wypoczywać (nie mieli do niego zaufania). Dość szybko zostali przyłapani na próbie nielegalnego przekroczenia granicy i wtrąceni do aresztu KOP-u, który znajdował się w piwnicy budynku. Wtedy Leon chciał ich wesprzeć. W tym celu nadał do nich na poczcie w Zwardoniu paczkę z żywnością, bez adresu nadawcy. W ten sposób komendant KOP-u, zorientował się, że w Zwardoniu działają przemytnicy, którzy przerzucają ludzi przez granice. Wkrótce po jego interwencji, w Zwardoniu zaroiło się od agentów policyjnych. W tej sytuacji Leon musiał uciekać ze Zwardonia, żeby nie zostać złapanym i wtrąconym do więzienia.

Tak zakończyły przez przerzuty ludzi przez Zwardoń. Lecz komuniści nie zrezygnowali ze szmuglowania ludzi przez granicę. Leon powrócił w Beskidy już na wiosnę tego samego roku, organizując przerzuty przez Stożek w Wiśle Głębcach. Działał w tych terenach do lipca tego samego roku. Później Leon przerzucał ludzi bezpośrednio po przyjeździe z Warszawy.

Nasz bohater szczęśliwie przetrwał II Wojnę Światową. Później związał się ze Stronnictwem Demokratycznym oraz z Polską Zjednoczoną Partią Robotniczą, gdzie w powojennych latach zajmował wysokie stanowiska w Komitecie Centralnym PZPR. Od 1965 do 1976 roku był dyrektorem Archiwów Państwowych, po czym odszedł na emeryturę. Zmarł w marcu 1983 roku.

Zdjęcie: Parafia Zwardoń

piątek, 2 marca 2018

Krótka historia żywieckiego "Ponaru"

W dzisiejszym "Magazynie" opowiem wam krótką historię żywieckiej fabryki "Ponar". Zakład jest starszy, niż mogłoby się wydawać, bo historia zakładu zaczęła się już ponad sto lat temu...

Historia "Ponaru" rozpoczyna się już w 1902 roku. Z początku firma funkcjonowała jako warsztaty mechaniczne. Przez wiele lat zmieniała się nazwa firmy, jak i profil przedsiębiorstwa, który wykształcił się w latach 60-tych. Wtedy firma rozpoczęła produkcję maszyn o napędzie hydraulicznym. Z początku były to prasy, lecz od 1968 roku "Ponar" zaczyna produkować wtryskarki do tworzyw sztucznych, dzięki wykupionej licencji od firmy Eckert&Zingler. I to właśnie wtryskarki stały się symbolem tej firmy. Spowodowało to wybudowanie drugiego zakładu, na obrzeżach miasta. W złotych czasach tej firmy, 85% wyprodukowanych wtryskarek było eksportowanych do Związku Radzieckiego oraz krajów bloku komunistycznego. "Ponar" posiadał wtedy swój własny ośrodek badawczy. Produkował także wtryskarki już na licencji kilku innych firm. Dodajmy, że w drugiej połowie lat 80-tych zakład zatrudniał około 1400 osób.

Początek lat 90-tych, to czas kryzysu w firmie. Rozpad Związku Radzieckiego oraz zmniejszenie liczby zamówień na wtryskarki doprowadził w głównej mierze do popadnięcia zakładu w długi finansowe. W kwietniu 1991 roku przedsiębiorstwo staję się spółką akcyjną, a dwa lata później zostaje sprywatyzowane. Jednocześnie firma opuszcza halę przy ulicy Sienkiewicza, przenosząc się całkowicie do nowszego zakładu, na ulicy Stolarskiej. Stara hala zostaje wkrótce sprzedana miastu. W ramach restrukturyzacji, firma zwalnia połowę załogi. Dopiero po tym czasie następuję stabilizacja w firmie. "Ponar" wraz z akcjonariuszem zagranicznym "Ultra-Tech" w 1994 roku rozpoczyna produkcję wtryskarek nowej generacji, dzięki czemu wkrótce firma zyskuje zachodnioeuropejski rynek zbytu, choć dla firmy najważniejszy był rynek krajowy. 

Pomimo kryzysu z początku lat dziewięćdziesiątych, "Ponar" jest obecnie dobrze prosperującą firmą, nadal produkującą wtryskarki do tworzyw sztucznych.

ŹRÓDŁO: www.ponarzywiec.com.pl, informacje prasowe z pierwszej połowy lat 90-tych.

ZDJĘCIE: Google Street View